Archiwum 04 grudnia 2009


I - Dom Pani Marie
04 grudnia 2009, 18:45
Ona potrafiła jako jedyna wytrzymać to wszystko, rozumiala dlaczego tak musialo byc. Usiadla przy niklym swietle świeczki I zamyśiła się. Chciała spisać na pożółkłych kartkach papieru całą swoja historię. Z przymusu, ale także dla tej potomności chociaż nie sądziła że jakakolwiek przyszłość ją jeszcze czeka.
Uniosla pióro I przyłozyła je do papieru. Napisała wszystko tak jak było na prawdę.

Tasha, możesz mi przynieść jeszcze jedną filiżankę  herbaty? - zawołała na swoja służącą kobieta. Zasiadała w wiklinowym fotelu i wymachiwala pusta naczyniem z którego kapały uporczywie resztki napoju. Na jej głowie puszył się ogromny słomkowy kapelusz z wielkim kwiatem uczepionym u jego szczytu, a spomiedzy niego wystawały blond kosmyki,a czoło zasłaniała gęsta złotawa grzywka. Kobieta posiadała malutkie oczy o szarych tęczówkach. Jej nos był zadziorny I lekko przekrzywiony jakby w młodosci spadła  z konia przy tym łamiąc go w dwóch miejscach. Usta zawsze były umalowane na ciemną czerwień oraz zwężone tak, że prawie ich nie było dostrzec. 
Zniecierpliwiona na swoja słuzke trzasneła zastawą o wiklinowy stołek.
- Tasha, zaraz cie znajde I złoje skore, że do konca życia popamietasz! - krzyknęła doniośle, a każde wypowiedziane słowo mialo akcent na ostatnia sylabe  co wywolalo czyjąś  salwę śmiechu. Dostojna kobieta obrócila sie do zrodła dzwięku I ujrzała małą blond wlosą dziewczynke, która ukrywała sie za jej wiklinowym fotelem.
- Moja dziecinko co cie tak bawi? - jej glos zmienil sie na wyjatkowo opiekuńczy i troskliwy gdy ukucnela glaszcząc dziecko po glowie.
- Tasha powinna być w ogrodzie w innej czesci domu, dlatego nie słyszy mamo. Mogę iść ją zawołać jesli tak bardzo jest ci potrzebna  - zaświergotała grzecznie i uśmiechnęła się szeroko.
- Nie musisz sie trudzic moje dziecko, idz sie bawić z kotkiem, a ja pojdę, muszę z nią wreszcie porozmawiać - oznajmila i wstala, a blodneczka kiwnela glówka i pobiegła wzdlóż dróżki do dalszej części ogrodu.
Na pierwszy rzut oka  można bylo stwierdzic, że kobieta jest bardzo bogata, jej dom byl  na prawde duzy, wielkie okna miały drobne ozdoby, a sciany oplatal ciemno zielony bluszcz, teraz latem wygladal jeszcze piekniej, gdy kwitly na nim kwiaty, a ogrodnik dbal o cały ogród, nie mogla żyć bez tych pieknych widoków. Były jak oaza, miejsce gdzie nie może dopaść ją prawdziwy świat po za murami posiadłości. Odetchnela gleboko i weszła do swojej rezydencji a za nia zaciekawiona  majac w malych raczkach kotka po cichu jak cien poruszala sie blondyneczka.
- Pani Marie? - zza drzwi kuchni wychyliła sie siwa glowa tegiej kobiety, patrzyła na panią z szacunkiem ale I pytaniem w oczach gdy tamta otworzyla szerzej drzwi do kuchni I wkroczyla do środka.
- Gdzie ta mala czarownica? Nie po to ją przyjęłam, aby była tylko darmozjadem - syknela I zdjeła z gniewem kapelusz, a jej zlotawe włosy rozsypały sie na ramiona. Teraz wygladała o wiele mlodziej a jej starosc winikala bardziej ze zmeczenia niz wieku. W kacie tuz przy wielkim piecu schowala sie mala dziewczynka, wiedziala ze nadchodzi gniew I zlosc jej pani. Nie wiedziala dlaczego sie buntowala, nie miala żadnego powodu by robić jej na zlosc. Gdy tamta rozgladala sie po kuchni, Tasha probowala stac sie niewidzialna jednak  kiedy pani zobaczyla w kącie skuloną postac podeszła do niej szybko I pociagneła za ramiona ku górze.
- Pani Marie!  - zakrzyknela kucharka zaskoczona.
- Z tą panna mam co do omowienia, nieprawdaz? Za duzo juz bylo przez ciebie klopotow Tasha - jej głos byl złowrogi, a jej waske usta unosily sie w szyderczym usmiechu tak bardzo nie pasujacym do niej - mozesz sobie nic nie mowic, ale ja wiem ze wszystkie nieszczescia w tym domu przytrafiały sie dopiero wtedy jak tylko cie przyjelam pod swój dach. Ty jednak odwdzieczasz mi sie za te wszystkie dobrodziejstwa ktorymi cie obdarzylam samymi klamstwami i czarami ! - ostatnie slowo prawie wykrzyczala w twarz dziewczynki. 
Tasha jak ja nazwala kobieta miała około dziesieciu lat chociaz nikt nie wiedział ile ma tak na prawde I czy Tasha to jej prawdziwe imie. Wiecznie milczala I teraz tez nie potrafila wydusic z siebie slowa. Jej krótkie czarne włosy okalały jej smukla bladą twarzyczke a szczuple rece wykrzywiały sie pod naporem ramion kobiety. 
- Pani Marie, prosze przestać! -krzyczala kucharka całkiem przerazona.
- A moze ciebie tez mam wyrzucic co? Ostatnio twoje dania nie sa tak smaczne jak kiedyś - wysyczala odwracajac sie w strone siwowłosej kobiety.
Ta zakryła tylko usta dłonią i pokiwała przecząco głową.
- Tak wiec pakuj swoje rzeczy I wynocha - zwrociła sie znów do dziewczynki i pusciła ją az ta zatoczyła się na sciane. Pani domu z furią wybiegła z pomieszczenia i zatrzasneła drzwi.
Dziewczynka nie czuła nic, ani nienawisci , ani smutku. Moze to była pustka? Przyzwyczaiła sie do tego miejsca przez te dwa lata. Pani Marie była na prawde uprzejma, gdy wzieła ją do siebie. Nie miała gdzie sie podziac po tym jak jej rodzice ja zostawili. Zawsze czula sie samotna I nie mogla znalezc swojego miejsca bo zawsze byla oskarzana o czarna magie. Pokreciłą tylko głowa by nie myslec o tym teraz i przeszla przez kuchnie śledzona wzrokiem tegiej kucharki.
- Tasha, na prawde odchodzisz? - spytała ze łzami w oczach.
Ta tylko skinela glowa i wyszła, nie chciała by ta kobieta przy niej się rozpłakała. Przez te lata zawsze jej słuchała, miała tyle opowieści, a ona była dobrym słuchaczem. Teraz wszystko prysnęło, rozpadło się. Nastapil nowy rozdzial jej zycia. Nastepna droga.
Czarnowłosa wbiegła po schodach I otworzyla drzwi do swego pokoju, chociaz bardziej nadawało się to na schowek na miotly. Nie przeszkadzało jej to, wolała miec własny mały kat niz tuzin pokoi do zabawy jak ta mała blond włosa córeczka Pani Marie.
Wpakowała w przetarty juz przez lata plecak troche ubran i dodatkową pare butów, sznurek, a ma szyje zawiesiła złoty medalion, jedyną pamiatkę po jej okrutnej rodzinie. Czuła, że musi mieć to przy sobie na pamiątkę jej wygnania. Jako pokute ktora ma zaplacic za swoje winy.
Związała mocniej pasek u swojej długiej połatanej spodnicy i załozyła na plecy krótką pelerynke w zielone ciemne pasy. Spojrzała w lustro powieszone na przeciw jej łożka. Ta twarz nie wyrazała żadnego uczucia. Była tak obojetna jak jej serce przez lata przetarte I ranione.
Załozyła plecak na ramiona oraz pospiesznie zbiegła na dół I wyszła frontowymi drzwiami nie zegnając sie z nikim. Nie lubila pozegnan I na pewno nikt nie bedzie tu za nią tesknil. Moze tylko Gwina, kucharka Pani Marie. Dziewczynka spojrzała jeszcze raz na dwór i westchnęła głęboko.
Chyba nigdzie juz nie bedzie mogła miec domu. Nikt jej nie ochroni, a zycie naraza ludzi na tyle niebezpieczenstw, ale czy ona na pewno była człowiekiem jesli tyle razy dawala tylko cierpienie. Zrozumiala ze ma w sobie inna nature I nikt jej nie zrozumie, chyba ze znajdzie kogos kto by byl taki sam jak ona.